#56 Nakarm swoje miasto! Katarzyna Przyjemska-Grzesik

Czy jedzenie uprawiane w środku miasta jest zdrowe? Gdzie szukać gruntów pod ogrody społeczne?Jak uczyć szacunku do żywności od najmłodszych lat? Od czego zacząć, kiedy chcemy nie tylko zazielenić ale też nakramić swoje miasto? Zapraszam na rozmowę z Katarzyną Przyjemską-Grzesik z Zarządu Zieleni Miejskiej w Krakowie. 



WIĘCEJ:

Dzień dobry.

Dzień dobry, witam państwa.

Pani Katarzyno, ile już lat pracuje Pani w mieście, w Krakowie?

Tak, ja jestem urzędnikiem, który od początku zaczął pracę w Zarządzie Zieleni Miejskiej i będzie to w tym roku dziewiąty rok, kiedy pracuję w urzędzie. Choć nigdy w życiu nie sądziłam, że taki los mnie czeka. Ale bardzo się z tego cieszę. I zachęcam po wielokroć studentów, z którymi mam możliwość często rozmawiać do tego, żeby się tego nie obawiali. Że ten stereotyp urzędnika, który siedzi tylko za biurkiem, jest krzywdzący. Dlatego, że praca urzędnika, który robi to z pasji i z przekonania, daje ogromną satysfakcję. Bo mamy naprawdę możliwość zmieniania miasta dzięki temu. I myślę, że to jest w ogóle jedna z rzeczy, którą najbardziej sobie cenią moi współpracownicy z zespołu Kraków w Zieleni.

No właśnie, to jest taka rola, która też mi się wydaje bardzo znacząca. Bo żeby zbudować taki kontekst… Mamy fakty, takie jak kryzys klimatyczny, który jest potwierdzony naukowo. 99,9% naukowców [klimatologów] nie ma wątpliwości, że obecna sytuacja wynika z działań człowieka, co się na człowieku w dużej mierze odbija. Czego konsekwencje już teraz widać w wielu miastach, nawet mieszkając w Polsce. Upały, myślę, że to jest coś takiego, co jest bardzo zauważalne. Susze, które odbijają się w dużej mierze na rolnictwie. Nieprzewidywalne zjawiska pogodowe, które też się odbijają w dużej mierze na rolnictwie, ale też na miastach, bo czasami właśnie takie nawalne opady mogą spowodować podtopienia, jeżeli ta woda w mieście nie ma gdzie wsiąknąć. I jeżeli myślę sobie o mieście, to już od kilku lat mamy w Polsce taką mocną dyskusję o betonozie. To się chyba zaczęło od książki Jana Mencwela „Betonoza”, gdzie rzeczywiście, zaczęli ludzie oglądać ten beton, przyglądać się temu betonowi. I to była taka jedna z pierwszych rzeczy, która się pojawiła. I zazwyczaj, mam wrażenie, że to miasto, ci urzędnicy, oni nie są pokazywani jako ci partnerzy. Ale pani jest tutaj przykładem i dowodem na to, że jak najbardziej można zmieniać od środka. Bo właściwie jak zmieniać miasto, jak nie od środka, żeby to było skuteczne?

No tak, tylko żeby to się działo to… Postuluję za każdym razem, jak rozmawiam z urzędnikami. Fantastycznie, gdyby w każdym urzędzie powstał nawet taki mikro zespół jak „Kraków Zieleni”, czyli zespół, który od początku nastawiony jest na współpracę z mieszkańcami, na wysłuchiwanie ich, współgranie z nimi. Dlatego, że w normalnych okolicznościach przyrody urzędnik zajęty sporą pracą jednak biurokratyczną, będzie miał z tym problem. Plus druga niezwykle istotna kwestia to to, żeby mieć przełożonego, który na to pozwala, który widzi tę potrzebę, chce tego dialogu. I ja tutaj zawsze też oddaję honor mojemu dyrektorowi (już w tym momencie praktycznie byłemu dyrektorowi), panu Piotrowi Kempfowi za to, że dał nam taką możliwość i że w nas uwierzył i że nie przeszkadzał. Ja zawsze się śmieję trochę z tego, ale paradoksalnie to jest bardzo dużo mieć taki kredyt zaufania.

To powiedzmy, co robiliście? Jak to też ewoluowało, bo na początku pojawił się Kraków w Zieleni. Jest pani kierowniczką tego zespołu. Gdyby pani krótko przedstawiła tę historię… Bo chciałabym też bardzo, żeby ta rozmowa była jakąś formą inspiracji dla osób, które działają dla miasta tak naprawdę z różnych poziomów: czy dla innych urzędników, czy dla osób, które z tymi urzędnikami po prostu rozmawiają? Jak u Was się rozwijała promiejska, ogrodnicza tożsamość i sposoby działania?

Odniosę się do tej betonozy, o której pani wspomniała, bo też oczywiście tę książkę czytałam. Myślę, że to nie jest do końca tak, że nikt tego betonu nie dostrzegał, bo on był. Tylko właśnie postępujące zmiany klimatu zmusiły nas do pewnych przemian. I trochę też tak było z nami, tzn. zostaliśmy utworzeni właśnie jako taki zespół, który komunikował się, wysłuchiwał, uczestniczył, utworzył konsultacje społeczne, słuchał mieszkańców i był, jak to się mówi ładnie „frontem do klienta”. Głównie naszymi zadaniami na początku miały być takie działania animacyjne, edukacyjne, zachęcające mieszkańców do aktywności w zieleni, do tego, żeby na trawniki wchodzić, na nich ćwiczyć, piknikować, oglądać filmy itd itd. I to się oczywiście udało relatywnie szybko, choć na początku muszę przyznać, że nie było to wcale takie proste. Mieszkańcy rzeczywiście mieli bardzo mocno zakodowaną tę tezę, że na trawniki wchodzić nie wolno, bo tabliczka…

Ale, tak się szczęśliwie złożyło, że wtedy, kiedy rozpoczęliśmy pracę jako zarząd, czyli w 2015 roku, to zaraz chwilę później mieliśmy przyjemność gościć Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. I te tłumy młodzieży z całego świata deptały te trawniki do imentu, pokazując, że nie ma w tym nic złego. I rzeczywiście, inni krakowianie powoli, powoli zaczynają nabierać takiej śmiałości. Potem, kiedy te działania już szły pełną parą i mieszkańcy coraz bardziej się ośmielili, postawiliśmy sobie następne wyzwania. Tymi wyzwaniami właśnie jednym z pierwszych było zadanie pytania mieszkańcom o ogrody społeczne. Dlaczego w Krakowie nie mamy ogrodów społecznych? Wtedy właściwie mieliśmy jeden ogród społeczny, który funkcjonuje do dziś. Krakowski Ogród Społeczny na Krzemionki funkcjonuje trochę na innych zasadach niż pozostałe ogrody społeczne w Krakowie. I drugi, który był w likwidacji, Poziomkową Polanę. No i zadaliśmy pytanie, czy oni w ogóle wiedzą, „co to są ogrody społeczne?” I „dlaczego ich nie ma?”. W trakcie tych spotkań z mieszkańcami okazało się, że pierwsza bariera, to w ogóle brak świadomości, że taka forma ogrodnictwa istnieje, a dwa – brak wiedzy podstawowej, ogrodniczej. No i tak zaczęły tworzyć się nasze kolejne kroki, kolejne działania.

Z pomocą przyszło nam wiele projektów unijnych, dzięki którym z jednej strony dużo się nauczyliśmy. Stworzyliśmy też pierwsze w Polsce regulacje dotyczące zakładania i funkcjonowania ogrodów społecznych. Są to zresztą nieliczne przykłady regulacji w ogóle w Europie, a niezwykle potrzebne. No i też udało nam się, co było moim marzeniem od początku, jak zaczynaliśmy te działania z pierwszymi wolontariuszami w obszarze ogrodów społecznych, udało nam się tych ogrodników, których już wtedy było kilkudziesięciu, zabrać na takie wizyty studyjne po Europie. Odwiedzili ogrody w Londynie, w Berlinie, w Wiedniu, w Rzymie. W takich miejscach kultowych, powiedziałabym. I to był taki z jednej strony fantastyczny przykład wymiany doświadczeń, a z drugiej strony też ukłon w ich stronę i podziękowanie, które bardzo chciałam, żeby miało miejsce. Bo nie ukrywam, że ja mam takie podejście w ogóle do miasta, że tylko w mieście, które w jakiś sposób współtworzymy, będziemy finalnie szczęśliwi i będziemy z niego dumni. I dlatego dla mnie ta współpraca z mieszkańcami jest tak kluczowa i też takie nadawanie im sprawczości.


Potem, poza oczywiście tymi działaniami ogrodniczym, które dalej kontynuujemy – w tym momencie mamy w Krakowie 18 ogrodów społecznych, więc i przybywa ich kolejne trzy. W tym roku na pewno się pojawią. Poza tym pojawiły się działania już takie, powiedziałabym nawet, wielkoskalowe. Bo powstało w międzyczasie siłami mojego zespołu Centrum Edukacji Ekologicznej Symbioza w Lesie Wolskim. Naszym zadaniem było wymyślenie koncepcji i nadzorowanie całego procesu inwestycyjnego tworzenia tego centrum. To była fantastyczna przygoda. Bardzo dużo się nauczyliśmy i ogromnie jesteśmy z tego dumni. Ale te działania w zakresie edukacji ekologicznej nie zatrzymały się na Symbiozie, tylko kontynuujemy je dalej.

Bardzo dużo wnoszą wszyscy moi pracownicy, wszyscy członkowie mojego zespołu i ci, którzy pracowali z nami, i ci, którzy pracują obecnie. Mają wszyscy możliwość realizowania też swoich pasji. I ja to bardzo doceniam jako osoba mająca nad nimi pieczę, że każdy z nich ma jakieś swoje pasje i że każdy z nich ma jakieś swoje talenty, dzięki którym my możemy robić to, co robimy. Mamy w swoim zespole takiego ogrodnika społecznego, który sam prowadził działania takie oddolne, z mieszkańcami. Mamy, pszczelarza, mamy socjolożka, więc mamy bardzo multidyscyplinarny zespół… Leśnika. Więc to wszystko jest też kołem zamachowym tych naszych działań.

I jedna z rzeczy, którą udało nam się właśnie dzięki pani doktor Szewczyk-Taranek, to było stworzenie projektu „Ogród z klasą”. I to jest, myślę w ogóle projekt, który jest niezwykle istotny pod wieloma aspektami. A to, co jest jeszcze dla mnie bardzo ważne i to chyba jest lekcja, którą odebraliśmy przy okazji tworzenia Symbiozy, ponieważ Symbioza jest ulokowana w budynku takim zabytkowym, modernistycznym Pawilonie Okocimskim, który jest przepiękny, ale ma swoje wady. Jest obiektem istniejącym, do którego my musieliśmy się dopasować. Co oznacza, że ma pewne ograniczenia związane z ilością osób, którą możemy w jednym czasie tam zmieścić. I to wtedy było powodem mojej frustracji, ponieważ zastanawiałam się w jaki sposób możemy uzyskać ten efekt skali. Potem przyszła pandemia. Okazało się, że efekt skali możemy uzyskać między innymi poprzez różne działania w przestrzeni medialnej. Ale kiedy robiliśmy, czy robimy różne nasze projekty, takie właśnie jak Ogród z klasą, czy taki kurs dla nauczycieli, Nauczyciel Bliski Przyrodzie, to za każdym razem staramy się tak je projektować, żeby one były multiplikowalne i adaptowane dla wszystkich podmiotów w Polsce.

Czyli, jeśli mówimy o Ogrodzie z klasą, to ten Ogród z klasą może zaadaptować do siebie, w oparciu o pewne nasze wytyczne, oczywiście można je też oczywiście zmienić, można zaadaptować każda szkoła czy każda gmina w Polsce. No i Ogród z klasą to jest projekt, który jest dlatego tak ważny, że po pierwsze nakłania nauczycieli do tego, żeby wychodzili z dziećmi w przyrodę. Co moim zdaniem jest absolutnie nieodzownym elementem edukacji ekologicznej. Bo nie będziemy troszczyć się o planetę, jeśli jej po prostu nie będziemy kochać, nie będziemy mieli z nią więzi. Przy okazji tego ogrodu reaktywujemy ogrody przyszkolne, te tereny zielone, które szkoły mają, zamieniamy je w zielone klasy i w przestrzenie takiego aktywnego uczenia. Poza tym w tych ogrodach… Koncepcja tworzenia tych ogrodów jest kilkuetapowa. Na każdym etapie szkoła zdobywa poszczególne certyfikaty, połączone z nagrodami, aby na finalnym etapie otworzyć ten ogród na społeczność lokalną. Czyli zyskujemy nie tylko ogrody, ale też trochę ogrody społeczne, czyli angażujemy tę społeczność. Nie tylko rodziców, ale społeczność lokalną do tego, żeby te ogrody w jakiś sposób wspierać.

I to jest właśnie próba rozwiązania trudności, która się pojawiła na tym pierwszym etapie diagnozowania sytuacji. Dlaczego tych ogrodów w Krakowie nie było? No więc właśnie wtedy pojawia się taka informacja ze strony szkół, które wydawały się fajnym terenem pod te ogrodnictwo miejskie, że nie ma się kto zajmować tymi ogrodami w okresie letnim. I stąd koncepcja takiego, a nie innego sformatowania Ogrodów z klasą, żeby właśnie ta społeczność lokalna finalnie trochę odciążyła te szkoły od opieki nad ogrodami. Co jeszcze, samo przebywanie dzieci w ogrodzie i uczestniczenie w tym sianiu [roślin] jest dla nich wielką przygodą. I to, co jest dla mnie bardzo cenne z perspektywy budowania takiej świadomości wokół żywności, bo to jest jeden z kolejnych moich celów obecnie, to to, że te dzieci od tego nasionka, siejąc i sadząc te rośliny w ogrodzie, uczą się szacunku do żywności. I to jest niezwykle ważne. Tak jak zawsze wszystkie te działania, które dzieci realizują w ramach szkoły, bardzo łatwo promieniują też na ich rodziców.

Przykładem niech będzie to, że na koniec któregoś z roczników dzieciaki podostawały wraz ze świadectwami paczuszki z sałatą, rzodkiewką i tym, co tam w tym ogródku wyrosło i zaniosły to razem ze świadectwami do domu. I nie wspomnę o tym, jak ogromnie były one dumne. Ale myślę, że to był też taki jasny sygnał dla rodziców, że ich postawa też musi ulec zmianie. No myślę, że te projekty są naprawdę niezwykle satysfakcjonujące dla nas. My widzimy, jak te dzieci, te szkoły się zmieniają. Ostatnio miałam bardzo ciekawą rozmowę i myślę, że to może się też pojawić w jakiejś podcastach Symbiozy. A mianowicie spotkaliśmy się przy okazji ich 4. Urodzin i padło z ust jednego z edukatorów, że „kiedyś rodzice może byliby niezadowoleni z tego, że dzieci z zajęć wychodzą brudne, ale teraz to już nie”. I to jest zmiana, która dokonała się w przeciągu 4 lat. I to jest absolutnie niezwykłe, dlatego nawet poprosiłam ich nagranie takich takich wywiadów z tymi rodzicami, którzy przychodzą do nich od 4 lat (bo mają takie dzieciaki, które z rodzicami przychodzą na wszystkie nocne spacery albo inne atrakcje) o tym, co to dało tym rodzicom i co dało to tym dzieciom. Bo myślę, że to będzie niezwykle ciekawe. A jednocześnie ewolucja, którą my przechodzimy też jako społeczeństwo, jest bardzo budująca.

Zaraz jeszcze będziemy kontynuować, ale jest tyle rzeczy, do których chciałabym się odnieść. Dwa razy chyba wspomniała Pani o pandemii. Ja jako osoba, która pochodzi z małej miejscowości, rodzice ze wsi, całe dzieciństwo to takie 2 miesiące bite na wsi, przy żniwach i jakby wszystkie te klimaty znam. Jednak mieszkam od 19 lat w Katowicach, w samym centrum miasta. Lubię też to miejskie życie. Nic tak, jak Pandemia, nie namieszało w głowie mojej i głowach moich sąsiadów. I nagle się okazało, że bardzo dużo osób się wyprowadziło z miasta po pandemii, które miały jakieś środki finansowe… „Bardzo dużo”… no te, które miały środki finansowe, żeby sobie dom stawiać, sprzedawać mieszkania. Ta pandemia, myślę, że nam bardzo dużo pokazała. Że nawet ten mały skrawek, jeżeli mamy, jakiś balkon czy jakiś mały placyk, mały skwerek przy kamienicy, może być tym bardzo ważnym dla nas miejscem. I jak strasznie wiele osób poczuło ten dotkliwy, wręcz fizyczny, brak kontaktu z przyrodą, kiedy nam to zostało na krótki moment zabrane. Czy u Was pandemia rzeczywiście też była jakimś momentem przełomowym, czy po prostu rzeczy się już działy swoim torem?

Tak, to zdecydowanie było coś, co potwierdziło znaczenie np. parków kieszonkowych. Ja wtedy akurat na początku pandemii też mieszkałam chwilowo w mieście i widziałam po prostu tych ludzi krążących na tych skwerach, w tych miasteczkach. My mieliśmy wtedy taki partyzancki ogród. Założyliśmy z moim partnerem na dziedzińcu kamienicy, w której mieszkaliśmy. Bardzo ciekawe zresztą doświadczenie, bo dzieciaki i sąsiedzi, którzy przychodzili tam… My to robiliśmy po to, żeby móc pogrzebać w ziemi … ale okazało się, że mieliśmy gigantyczne plony ogórków, ale to zupełnie przez przypadek.

Doprecyzujmy: ogród kieszonkowy? 

Tak, to jest park kieszonkowy. To jest wielkość skweru. Natomiast to, co go różni od skweru, to wielofunkcyjność tego miejsca. Czyli z reguły mamy stoły piknikowe, mamy huśtawki, ławkę, huśtawkę, na której mogą się huśtać zarówno seniorzy, jak i dziewczynki, jak i dorośli w ogóle. I mamy urządzenia zabawowe, w jakieś mikroskali, i urządzenia do ćwiczeń. No i oczywiście przede wszystkim zieleń. W Krakowie dodatkowo te parki kieszonkowe w większości przypadków mają jakiś motyw wiodący, więc one są też tematyczne, są edukacyjne i są naprawdę bardzo piękne. Polecam. Jak ktoś chciałby odwiedzić Kraków, to nawet mamy taką grę na stronie do pobrania. Spacer z quizami po Ogrodach Krakowian, bo tak je nazywamy.

A ten ogródek partyzancki zrobiliśmy zupełnie nie myśląc o plonach, tylko o przyjemności z grzebania w ziemi. I ci sąsiedzi, którzy patrzyli tak nieufnie na nas, kiedy mówiliśmy „bardzo proszę, częstujcie się tym, co tu wyrosło, tymi poziomami, nawet jakimiś mikro melonem… I tym dzieciakom weźcie, zerknijcie sobie te poziomki”. Patrzyli na nas zupełnie nieufnie, ale rzeczywiście później z czasem zaczęli się tym częstować. I rzeczywiście to odnotowaliśmy. Nie tylko my w Polsce, ale odnotowano to w ogóle na świecie. To był gigantyczny boom na ogrodnictwo miejskie w okresie pandemii. Dlatego że ogrody społeczne w którymś momencie były jedynymi przestrzeniami, do których można było bezpiecznie wychodzić. Było to przyzwolenie, jeśli się miało ten kawałek. I pewnie podobnie było z ogródkami działkowych. Ale nie wszyscy mieli działki, więc te ogrody społeczne były takie bardziej otwarte. I wszyscy znajomi nasi z Europy, którzy opowiadali właśnie o tym okresie, potwierdzali, że wtedy rzeczywiście kolejki jeszcze bardziej się wydłużyły. Także to doświadczenie pandemii było na pewno otrzeżwiające. Aczkolwiek obserwujemy teraz, że chyba powoli zaczynamy o nim zapominać. Niestety w tym sensie, że wróciliśmy na stare tory. No ale tak to działa.

Ale, to ja podzielę się jeszcze jedną obserwacją. W ostatnich latach widać było duży wzrost cen żywności. I ja mam w centrum Katowic taki Plac Miarki, przy którym można kupić owoce, warzywa. To nie jest bezpośrednio, raczej tam chyba nie ma rolników bezpośrednich, w większości to są po prostu osoby, które to kupują z giełdy i sprzedają. Niemniej kilka metrów od tego placu, przy ulicy rośnie dosyć duża i dość obradzająca w owoce, wiśnia. I w zeszłe wakacje pierwszy raz widziałam, że ktoś tak – nie to, że tak nieśmiało sobie zerwał, bo to też może jeszcze inne pytanie zadać, czy ludzie się boją jeść jedzenia, które rośnie w mieście przy drodze? To możemy do tego przejść – ale widziałam, że ktoś po prostu przyszedł normalnie z reklamówką i sobie zrywał tych wiśni dużo. A ja właśnie szłam kupić. I tak sobie pomyślałam.

Ale po co to robię, nie?

Co ja robię? Zaraz tutaj zapłacę milion monet, a ktoś po prostu sobie przyszedł z reklamówką, stanął i bez przejmowania się niczym sobie po prostu zrywał, bo przecież mógł. I to było też takie ciekawe. No ale właśnie, czy ludzie się boją, czy sobie myślą „Miasto jest przecież zanieczyszczone. Jakie jest powietrze? Jaka jest ta ziemia?”.  Czy to jest w ogóle zdrowe jeść takiego ogórka, którym mnie tutaj pani częstuje? Albo czy to jest zdrowe jeść sobie taką wiśnie z drzewa, które jest przy drodze? Oczywiście wiadomo, wszystko trzeba umyć, ale jak na to patrzycie? Jak o tym też rozmawiacie?

No właśnie to jest jedna z rzeczy, która wyszła nam na początku projektu Jadalny Kraków, który realizujemy od zeszłego roku. Projekt Jadalny Kraków, to tak pokrótce powiem, wyrósł na kanwie wcześniejszych działań, czyli pierwszej takiej kampanii edukacyjnej towarzyszącej startowi ogrodów społecznych. To było ABC Miejskiego Ogrodnictwa. I to miejskie ogrodnictwo wtedy bardziej fokusowało się na balkonach i temu poświęcaliśmy edukację, zachęcając ludzi do tego, żeby zaczęli budować tą swoją wiedzę od poziomu pomidora na balkonie. W Kole Miejskich Ogrodników, czyli takich letnich działaniach warsztatowych, które od 2017 roku prowadzimy, no i oczywiście ogrodów społecznych, Ogrodu z klasą. I ten Jadalny Kraków wyrósł na bazie wszystkich tych rzeczy, ale sięga swoją swoimi ambicjami znacznie dalej. Bo chcielibyśmy, żeby to był projekt, który mówi trochę o jadalnym mieście, czyli o tym, co w mieście jadalnego rośnie to, że właśnie możemy hodować warzywa i owoce. I to jest jak najbardziej bezpieczne. To, że miasto musi dbać o swoją suwerenność żywieniową na wypadek kryzysów, które nas już dotknęły. I na wypadek kryzysów, które mogą nadejść, musimy w dobie zmian klimatycznych, zwracać uwagę na to, skąd ta żywność do nas przybywa. Czyli o skróconych łańcuchach dostaw, o lokalności, o sezonowości, o targowiskach miejskich, o bezpieczeństwie tej żywności.

I jedno z pierwszych pytań, które się pojawiło to „Czy rzeczywiście tą żywność z miasta w ogóle można jeść?”. No i jeszcze jeden z ważniejszych wątków, czyli niemarnowanie. Myślę, że to ogromny problem w ogóle społeczeństw na całym świecie. I rzeczywiście w trakcie jednego z pierwszych spotkań, które zorganizowaliśmy w zeszłym roku, padło pytanie „No ale w ogóle czy tą żywność można jeść?”. No i oczywiście byliśmy na to gotowi. Mieliśmy ze sobą specjalistów z Uniwersytetu Rolniczego, pana profesora Rapacza i pana doktora Srokę. I oni powiedzieli, że oczywiście – pod pewnymi warunkami. Nie mówimy o żywności, która rośnie w pasie drogowym, ale mówimy o żywności, która nawet oddzielona dziesięcioma metrami od pasa drogowego wysokim żywopłotem lub tego typu rozwiązaniami lub nawet w przypadku sałaty hodowana pod specjalnym takim przykryciem, tak… Żeby bezpośrednio na nią w jakiś sposób te szkodliwe wyziewy [nie leciały]. Sałaty są z grupy roślin liściastych, które najbardziej kumulują te zanieczyszczenia. No więc pod pewnymi warunkami „oczywiście, tak”.

To, co jest natomiast najważniejsze i z czego w większości przypadków ludzie nie zdają sobie sprawy, kiedy mówimy o tej żywności w mieście, to otwieramy im na to oczy, to hodując samemu wiemy, co hodujemy. To znaczy wiemy co jemy, bo w momencie, kiedy ja sam tego pomidora od ziarenka hoduję na swoim balkonie, czy swoim ogródku, to wiem czym go zasilam, czy go pryskam, czy go nie pryskam. I naprawdę mam gwarancję tego, co jem. A to, co kupujemy w sklepie, czy nawet na targowiskach niekoniecznie daje nam tę pewność. Co więcej, ja bardzo promuję to ogrodnictwo balkonowe ze względów edukacyjnych. Tych samych, które mają miejsce w przypadku Ogrodu z klasą. Czyli w momencie, kiedy my siejemy tego pomidora, zrobimy te rozsady, potem będziemy go podlewać przez cały sezon, a ostatecznie on zaowocuje, to nasze szczęście jest wielkie, ale co więcej nasz szacunek do tego pomidora będzie znacznie większy niż do tego pomidora, którego kupimy w sklepie.

Co więcej, zaświeci nam się w którymś momencie lampka „dlaczego ten pomidor tyle kosztuje?”, „ile w sobie ma plastiku?”, „w ile warstw plastiku jest zawinięty?” itd. I dlaczego smakuje inaczej niż ten mój z balkonu? Bo na pewno będzie smakował inaczej. I to nie jest tylko kwestia doprawienia tego balkonu miłością. Natomiast rzeczywiście to jest jeden z pierwszych mitów do obalenia. I mamy rzeczywiście w planach napisanie takiego artykułu popularno-naukowego, który to wyprostuje.

CDN

pocotoeko.pl